Wreszcie ruszylismy dalej I jestem z tego bardzo ale to bardzo szczesliwy I gdybym mial ogon jak pies to na pewno radosc moja dostrzeglo by o wiele wiecej osob. Gdy tylko z mojej prawej konczyny zaczal znikac trudny do opisania twor jaki zaserwowala mi wszesniej wspomniana muszka spakowalismy mandzur porzegnalismy sie z dzungla i jej mieszkancami( za wiekszoscia zdecydowanie nie bede tesknil) i gdy tylko slonce pokazalo nam swoje oblicze siedzielismy juz w pierwszym samochodzie. W tym kraju podroz stopem jest prawdziwa przyjemnoscia. Oczywiscie najwiekszym plusem jest to ze podroz jest calkowicie darmowa a po drugie wcale nie trzeba dlugo czekac aby ktos sie zatrzymal bo my czekalismy najdluzej 8 minut. W podrozy do San Ignacio jechalismy czterema roznymi samochodami. Pierwszy byl amerykanin w wielkim klimatyzowanym amerykanskim pochlaniaczu surowca ktory z roku na rok jest coraz drozszy a to wlasnie przez takie kombajny. Potem jechalismy z chinczykiem ktory przez cala droge opowiadal nam o swoim sklepie,farmie i trudnym zyciu w tym kraju i mimo ze przez poltorej godziny wychodowalem sobie nastepna pare uszu aby go zrozumiec to i tak nie jestem w stanie powiedziec wam o co mu chodzilo. Trzeci byl miejscowy ale nic nie mowil a czwarty zapakowal nas na pake razem z butlami gazowymi tak ze przez cala droge zastanawialismy sie czy przypadkiem za chwile nie przekroczymy pulapu na ktorym lataja JumboJety. Na szczescie nic z tych rzeczy sie nie stalo i po trzech godzinach bylismy na miejscu co bylo o jakies 2 godziny szybciej niz liniowym autobusem. Wysadzono nas nawet przy tym hostelu w jakim mielismy zamiar sie zatrzymac( tacy tu sa ludzie mili).
Miasteczko jest bardzo ladne czyste i otoczone zewszad gorami i zielona dzungla a pozatym miejsce w ktorym rozbilismy namiot(Mana Kai Camp 10usa za dwie osoby) jest obok targu gdzie mozna zaopatrzyc sie w przepyszne owoce, swiezo robione soki i domowy chleb.
Jutro bedziemy robic zdjecia i zwiedzac okoliczne parki i zabytki Adios