Wyglada na to ze utknelismy na malej wysepce na kilka dni. Mielismy z niej odplynac na Corn Island ale rozeptala sie wichura I ani mysli przestac .Zaden statek nie wyplywa w morze tym bardziej ze 2 tygodnie temu w tej okolisy podczas zlej pogody wywrocil sie statek z 40 stoma pasarzerami na pokladzie z ktorych az 13 sie utopilo. Czekamy wiec az bedzie bezpiecznie a tym czasem wloczymy sie bez celu bo nic ciekawego do roboty nie ma. Wyspa ma wielkosc 3 boisk pilkarskich ktore mozna obejsc w pol godziny. Jest tu jeden bar pare slabo zaopatrzonych sklepow I dosc fajna plaza ale przy takiej pogodzie spacerowanie po niej do zadnych przyjemnosci nie nalezy w dodatku caly czas zabieraja prad wiec I z internetu kozystac nie mozna.Po dwoch dniach znamy juz wszystkie psy po imieniu a te ktore nie mialy imion zostaly przez nas ochrzczone. Dzieki Bogu ze mozna kupic tu swieze ryby wiec nie musimy jesc ryzu z fasola na ktorej widok dostaje juz wypryskow na skorze. Nie zeby bylo to nie dobre ale ilez mozna to jesc(oni jedza to trzy razy dziennie mowie o mieszkancach calej ameryki centralnej).Mam nadzieje ze wkrotce odplyniemy bo jak nie jedynym zajeciem ktore nam zostanie to nauczenie sie na pamiec imion zmarlych na miejscowym cmentarzu a I to pewnie szybko nam pojdzie bo jest ich tu niewiele. Chcielismy wrocic na Bleufields ale I tam z racj pogody trudno sie dostac. Osuszajac kolejna butelczyne rumu patrzymy na wzburzone morze z nadzieja ze w koncu wyplyniemy .