Pierwsze dni niebyly takie zle.Mimo ze podjazdy bywaly dosc strome to zaraz potem jechalo sie w dol co powodowalo ze kilometry umykaly w miare szybko.Po trzech dniach bylismy w miescie Ibaque (ok pol miliona mieszkancow)i mielismy za soba prawie 200 kilometrow czyli prawie 70 km dziennie co dla nowicjuszy jest dosc dobrym wynikiem.Zatrzymalismy sie w skromnym hoteliku Mi Casa zaraz przy glownym rynku.Ciepla woda,czysta posciel i szybki internet za 6 usd a w dodatku zaraz za rogiem serwowali pyszny rosol na kurzych lapkach za jedyne 50 centow(porcja jak dla drwala) wiec szczesliwi bylismy niezmiernie.Ja szybko zabralem sie za naprawe detki bo gdzies po drodze na cos najechalem i choc nie szybko to jednak powietrze z tylniego kola schodzilo. Pierwszy kapec juz za mna pomyslalem wiec teraz bedzie juz tylko lepiej.Tak jak w calej Bogocie i tu ludzie okazali sie bardzo uprzejmi i podczas obgryzania kurzecych lapek wylowionych z rosolu zebrala sie spora grupka zainteresowanych para z Polski.Wypytywali nas mniej wiecej o to samo co zwykle (skad jestesmy ,gdzie jedziemy czy lubimy Kolumbie etc,etc)a my z udawana radoscia odpowiadalismy.Mowie ze z udawana po jak sie przez caly rok odpowiada na te same pytania to radosci z rozmowy jest niewiele.Miejscowi szybko nas poinformowali abysmy nie krecili sie po okolicy wieczorem bo gdy tylko slonce zajdzie budzi sie do zycia mroczna czesc spoleczenstwa ktorej nalezy unikac z wiadomych przyczyn.Jako ze rowerow przy sobie nie mielismy nikt nie wiedzial jak podrozujemy i gdy tylko o tym powiedzielismy wiekszosc z nich zlapala sie za glowe bo podobno odcinek z Ibaque do Armeni jest niesamowicie trudny a 85 kilometrow jedzie sie ponad 4 godziny(samochodem).Ibaque lezy na wysokosci 1200 metrow (to nie tak zle) ale zeby dojechac do Armeni trzeba najpierw wspiac sie na 3000tysiace metrow co jest najgorszym etapem a potem zjechac 1200 metrow co tez nie jest wcale latwe bo stromy zjazd jest sam w sobie niebezpieczny a do tego dochodzi ogromna liczba ciezarowek i innych pojazdow na ktore dodatkowo nalezy uwazac.Wszyscy zyczyli nam powodzenia a my skonczywszy pozywna zupe poszlismy jeszcze poszwedac sie po rynku poki slonce do konca nie zaszlo.Na drugi dzien sprawdzilo sie to wszystko o czym mowili mieszkancy Ibaque.Droga jest strasznie ruchliwa bardzo stroma i kreta co sprawilo ze 34 ro kilometrowy odcinek pokonalismy w zawrotnym czasie( prawie 7 godzin).Co prwada widoki byly wspaniale ale miejscami po prostu mielismy dosc a Aga malo nie plakala za kazdym razem gdy za zakretem pojawiala sie nastepna gora.Wykonczeni i glodni dojechalismy do miejscowosci Cajamarca ktora jest przepieknie polozona wsrod bogato pokrytych roslinnoscia gor. Do zludzenia przypomina mi jedno z wielu miasteczek w Austrii ktore sa wlasnie w podobny sposob ulokowane.Szybko znalezlismy knajpke w ktorej serwowany byl akurat lunch.W calej Kolumbi o tej porze dnia podawane sa gotowe zestawy czasem knajpka ma dwa lub trzy do wyboru a czasem jeden.W sklad zawsze wchodzi zupa,drugie danie(jakies mieso salatka,fasola,ryz,kasza lub ziemniaki ,smazony lub pieczony banan)i swiezo wycisniety sok z owocow jakie akurat udalo sie na rynku kupic.przecietna cena to 2 usd a porcja dla jednej osoby jest wiecej niz wystarczajaca. Przy okazji wypytalismy kelnerke o tani nocleg a ta ochczo nam przedstawila kilka opcji.W miasteczku jest kilka tanich noclegowni my wybralismy hotelik El Paraiso(7usd) tuz przy drodze do Armeni. Ciepla woda,internet i wygodne lozko to wiecej niz trzeba za taka cene.Rozpakowalismy sie szybko i jeszcze szybciej poszlismy zwiedzac okolice choc zmeczeni bylismy strasznie.Wstapilismy tez do jednej z miejscowych cukierni ktore slyna z wysoko kalorycznych wypiekow. Ja zamowilem paczka z nadzieniem kokosowym a Aga ptysia . Popilismy to wysmienita kawa i poszlismy dalej. wszystko bylo by wspaniale gdyby nie rozmowa z miejscowymi ktorzy poinformowali nas co bedzie jutro.Starszy Pan w sombrero i welnianym ponczo powiedzial tak.Jezli myslicie ze dzisiaj bylo ciezko to wracajcie do lozek i nabierajcie sil bo jutro bedzie trzy razy gorzej.Po tych slowach szybko usmiechy nam z twarzy zlazly i juz nie bylismy tacy zafascynowani pieknie polozonym miasteczkiem.Postanowilismy pojsc za rada starszego Pana i po obfitej kolacji skladajacej sie z plackow nadziewanych serem i szynka poszlismy spac majac nadzieje ze dziadziunio tylko sobie z nas zartowal.Adios