Ci ktorzy czytali wczesniejszy wpis znaja bardzo dobrze dziadziunia w welnianym ponczo.Prawde mowiac troche mu nie dowierzalem bo z doswiadczenia wiem ze lokalni lubia wyolbrzymiac a jak juz widza bialego to fantazji wodze juz calkiem puszczaja.Z drugiej strony gory nie sa niczym nowym dla nas. Zaliczylismy wiele trekingow wysokogorskich. Kilka razy bylismy w Himalajach wchodzac na Mount Everest Base camp (5360m.n.p.m) Przelecz Thorung La(5416m.n.p.m) I cala Annapurna Circuit lacznie z Annapurna Base camp a takze traking wokol Dhaulagiri z wejsciem na Dhampus Peak(6035m.n.pm).Nie mamy problemow z wysokoscia i ani razu nie zapadlismy na chorobe wysokosciowa wiec powiedziec mozna ze gory nam leza.No tak ale to byl trekking a nie wspinaczka rowerowa w dodatku z o wiele ciezszym bagazem plus jednoslad ktory wraz z wysokoscia nabieral wagi(tak nam sie wydawalo).
Z Calamarca (Miejsce gdzie mieszka pamietny dziadziunio) do Calarca jest 46 kilometrow w tym 22 caly czas pod gore I 24 caly czas w dol. Probowalismy pedalowac ale w niektorych miejscach po prostu sie nie dalo.W dodatku na ok 2700 metrow zaczelo sie nam krecic w glowach a dlonie dretwialy czego nie mielismy okazji doswiadczyc podczas wczesniejszych wypraw w gory.Wyruszylismy o 5 rano a punkt z ktorego droga prowadzi juz w dol(3000 m.np.m) osiagnelismy dopiero o 14 stej.Mowie wam szczerze ze jeszcze troche a bysmy sie poddali.Co gorsza droga jest bardzo ruchliwa a kierowcy nie wazac na wysokosc jezdza jak wariaci powodujac czeste wypadki jednego bylismy swiadkiem. Kierowcy nie stalo sie nic ale ciezarowka przewrocila sie na bok tarasujac prawie cala jezdnie.Niestety o wiele gorsze wypadki sa na porzadku dziennym a swiadcza o tym krzyze na poboczach ktorych tylko na odcinku 8 km naliczylem 12 scie.Ale nalezy zachowac odrobine rozsadku I uruchomic wyobraznie a szanse ze pokona sie ten odcinek nie robiac sobie ani innym krzywdy sa bardzo duze.
Opadalismy z sil ale musielismy pokonac ta trase dzis bo pogoda robila sie kiepska a my nie chcielismy spedzac nocy w namiocie przy drodze.Gdy wkoncu sie wczolgalismy okazalo sie ze dalej tez nie bedzie za wesolo.Droga w dol byla bardzo stroma I bez hydraulicznych hamulcow w rowerach nie wyobrazam sobie zjazdu.Jakby tego bylo malo wial dosc silny wiatr I przyznam sie bez bicia ze w pewnych momentach o malo nie napelnilem przyciasnych leginsow ktore mialem na sobie.W dol zjezdzalismy tylko godzine wiec juz o 15 stej bylismy na obrzezach Calarci.Wskoczylismy do pierwszego lepszego hostelu bo Aga nie miala juz sily aby czegos szukac.Po zimnym jak lod prysznicu sily troche nam wrocily wiec zdjawszy z rowerow torby pojechalismy pozwiedzac miasteczko ktore okazalo sie bardzo urocze. Filizanka pysznej kawy sprawila ze calkiem zapomnielismy o tym jak malo z wycieczenia nie padlismy I juz tylko sie z tego smiejac zaczelismy planowac nastepny dzien. Adios