W Caraz postanowilismy spedzic przynajmniej dwa dni.Pierwszym i najwazniejszym powodem aby tu zostac byl odpoczynek po ciezkiej przeprawie przez gory.Drugim zas powodem nie mniej waznym byl przeglad naszych pojazdow bo juz od dawna do nich nie zagladalismy.
Miasteczko jest dosc przyjemne i chetnie odwiedzane przez turystow glownie dlatego ze w odleglosci 2 godzin jazdy znajduje sie Park Narodowy Huascarian a w nim cala masa atrakcji o ktorych napisze w dalszej czesci.Ze wzgledu na odwiedzajacych stworzono tu dosc bogata oferte noclegowa ale ceny tez sa na bogato i trzeba sie naprawde nachodzic aby znalezc cos taniego tu mam na mysli ponizej 10 usd za pokoj.Nam sie nie udalo z pokojem ale w zamian przemila pani z Hostelu Punta Grande pozwolila nam rozbic namiot za 3 usd za noc na nie zagospodarowanym ostatnim pietrze z kad mielismy wspanialy widok na Huandoy(drugi pod wzgledem wysokosci szczyt w Cordilliera Blanca 6395m.n.p.m).Najlepszew tym wszystkim bylo to ze mielismy duzo miejsca i smialo moglismy rozpoczac zabiegi pielegnacyjne na naszych jednosladach.Przesmarowalismy lozyska,lancuchy,odpowietrzylismy hamulce ,wyregulowalismy przezutki etc etc.Zajelo to nam pol dnia. Drugie pol szwedalismy sie po miasteczku robiac fotki miejscowym indiankom oraz probujac lokalnych specjalow.Przy okazji wypytywalismy kogo sie dalo co ciekawego w okolicy mozna zobaczyc.Prawie wszyscy polecali nam wizyte nad jeziorem Paron odleglego od miasteczka 32 kilometry i polozonego na wysokosci 4200m.n.p.m posrod 5 cio i 6 cio tysiecznikow.Odradzano nam jednak jazde nad jezioro roweramibo ze niby daleko i wysoko bo pokonac trzeba bylo by roznice wysokosci prawie 2 kilometrow.Szybciej i lepiej bedzie taxi wynajac a jak znajdziecie jeszcze dwie osoby to za 40 usd w dwie strony was zawiezie.
Pomysl z taryfa od razu odrzucilismy za to przejazdzka rowerem zapowiadala sie zachecajaco.Skuszeni opowiesciami o wspanialych widokach zerwalismy sie rano i wrzuciwszy to toreb troche jedzenia i cieplych ubran ruszylismy ku nowej przygodzie.Po kuracji wszystkie mechanizmy w rowerach cykaly niczym swierszcze w oszronionych poranna rosa zdzblach trawy wiec wszystko zapowiadalo sie obiecujaco.Gdybym wiedzial ze bedziemy tam jechac 8 godzin w jedna strone po zwirowce ostatniego sortu wdychajac kleby kurzu to z pewnoscia szukalbym chetnych do podzielenia sie kosztami za taksowke.Walczac ze swoimi slabosciami i niedociagnieciami w jakie nasze ciala obdarzyla nas matka natura wspinalismy sie powoli na gore.Po wjechaniu na 3500 metrow zaczelo sie robic ciekawiej bo Cordillera odkrywala przed nami coraz wiecej bialych wierzcholkow co przyspieszylo pedalowanie gdyz nie moglismy sie doczekac co bedzie dalej.
Wjechalismy do Parku ok 12 stej poludnie i zaplaciwszy po 1,5 dolara(oplata obowiazkowa)mielismy to przejechania jeszcze 12 km i 800 metrow w gore.Nie bylo latwo bo droga zrobila sie naprawde Chu....a i zamiast patrzec na gory musielismy uwazac zeby kol nie pogiac,Na dokladke ci co wjechali rano teraz zjerzdzali pompujac w nasze wszystkie otwory(poza jednym bo na nim siedzielismy)kilogramy kurzu.Plujac zywym piachem wjechalismy a to co ujzelismy pogorszylo nam oddychanie jeszcze bardziej.
Mimo ze niebo nie bylo juz najczystrze jezioro i tak mialo wspanialy blekitny kolor a otaczajace je ogromne oblozone lodem i sniegiem szczyty mrozily nam krew w zylach i przez dluga chwile nie moglismy zsiasc z rowerow z czystego wrazenia ma sie rozumiec.
W parku mozna rozbic za symboliczna oplata namiot i zostac tam na noc. Mozna uzadzic sobie treking i podziwiac jeszcze wiecej szczytow lub przejsc sie wokol jeziora ktore mimo ze jest najwieksze w Cordillera Blanca ma tylko 3.7km dlugosci i 700m szerokosci.Nalezy zaopatrzyc sie w cieple ubrania bo na tej wysokosci(4200) szczegolnie po poludniu robi sie zimno a wieczorem mozna nie trafic lyzka do ust.W ciagu dnia mozna cos kupic dojedzenia na miejscu u indianek(ciepla zupa,ziemniaki etc etc)ale wieczorem juz nic nie znajdziecie wiec zapasy lepiej zrobic wczesniej.
Troche zalowalismy ze nie wzielismy ze soba namiotow i musielismy przez to wracac ale coz tak czasem bywa.Narobilismyjak zwykle 1000 zdjec i niestety musielismy wracac zeby zdazyc przed zmrokiem co ledwo nam sie udalo bo sam zjazd zaja nam ponad 2 godziny mimo ze ostro w dol bylo.W drodze powrotnej musielismy sie ubierac we wszystko co tylko ze soba mielismy bo bylo tak zimno ze czulem jak mi woda w kolanach zamarza.Gdy tylko dojechalismy do Caraz wstapilismy na goraca zupe aby sie troche rozgrzac i wrocilismy do namiotu bo juz nie moglem sie doczekac aby o tym wszystkim napisac.Adios