Jak do tej pory Boliwia mnie nie oczarowala ale mam nadzieje ze to jeszcze nastapi.Po tym jak resztkami sil wjechalismy do La Paz (103kilometry pod wiatr) i przekonawszy sie ze miasto to niczym specjalnym sie nie wyroznia postanowilismy poszukac wrazen gdzie indziej. Caly czas pod uwage bralismy wejscie na Huyana Potosi 6100 m.n.p.m ale to wymagalo glebszego zastanowienia z racji tego ze Age nawiedzaja migreny a one wysokosci nie lubia.Myslelismy takze o zjezdzie na rowerach t.z Droga Smierci ktora zaczyna sie na wysokosci 4700m.n.p.m a konczy sie na 1000 m w miejscowosci Croico ale zrezygnowalismy z tego po tym jak jeden Polak opowiedzial nam o tlumach jakie codziennie tam mozna zobaczyc i ze tak naprawde to nic szczegolnego.Gdybym nie jechal juz podobnymi drogami np w Kolumbi to pewnie bym go nie posluchal i przejechal bym sie ta trasa ale w tym wypadku dalem za wygrana. Szwedajac sie bez celu po miescie zastanawialismy sie robic dalej az wreszcie spotkalismy polska pare ktora widzielismy po raz pierwszy w Teczowych Gorach.Po krotkiej wymianie slow okazalo sie ze maja w powaznych zamiarach wejsc na Huyana Potosi i nawet znalezli juz Agencje ktora podobno jest warta zaufania.Udalismy sie wiec jeszcze raz do biura aby zaczerpnac jak najwiecej szczegolow i wynegocjowac cene. Aby wejsc na szczyt mozna wybrac jedna z dwoch opcji. Pierwsza jest trzy dniowa wyprawa w ktora wliczony jest kilkugodzinny trening wchodzenia po lodzie przy uzyciu czekanu i rakow ,oraz samo wejscie na szczyt.Koszt takiej przyjemnosci to ok 130 usd a w cene wliczony jest transport z La Paz do pierwszej bazy odalonej od miasta 25 km,wyzywienie,przewodnik oraz caly sprzet niezbedny do wejscia na sama gore czyli raki,buty(zwane skorupami) kask cieple ubrania,uprzaz itp.Jezeli nie posiadacie wlasnego spiworu i latarek czolowych to wszystko to mozna za dodatkowa oplata wynajac od agencji(spiwor 3 usd i drugie tyle latarki).Druga opcja to wypad dwu dniowy ktory obejmuje wszystko to o czy wyzej wspomnialem z wyjatkiem szkolenia z zakresu wspinaczki lodowcowej.My wybralismy ta druga opcje co kosztowalo nas 100 usd za osobe.Po uzgodnieniu szczegolow i uiszczeniu naleznosci wzkazano nam czas i mijsce w ktore stawic sie mielismy nastepnego dnia.Troche nas zaskoczylo ze nikt nas nie zapytal czy mamy jakiekolwiek doswiadczenie z gorami ani jak czujemy sie na wysokosciach co moim zdaniem jest kluczowe w tego typu wyprawach.Na zajutrz o 8:30 rano zaproszono nas do przymiezalni gdzie to dopasowac muslieismy caly sprzet.Gdy juz wszystko lezalo jak ulal wsiedlismy w mini vana i pojechalismy do pierwszej bazy.W schronisku zapoznano nas z przewodnikiem oraz poczestowano dosc dobrym lunchem po czym spakowalismy plecaki i podazajac za naszym mistrzem poszlismy do bazy drugiej ktora miescila sie na wysokosci 5130m .n .p.m. Ulokowano na w Sali grupowej razem z 20 innymi osobami z calego swiata. Byli tam francuzi.amerykanie.kanadyjczycy ,holendrzy,wloch,trzech polakow i sam Pan Bog raczy wiedziec kto jeszcze.Kazano nam odpoczywac ile wlezie bo o 1 w nocy wszyscy musieli byc gotowi w pelnym rynsztunku do drogi.Po kolacji i kilku filizankach herbatki z lisci koki zgaszono swiatlo i kazdy musial udac sie na swoja prycze.Spanie na 5100 metrach i tak jest utrudnione a w dodatku lekkie zdenerwowanie i podekscytowanie nie pozwalalo wiekszosci nam zmruzyc oka.Tylko jeden amerykanin spal jak zabity chrapiac przy tm tak glosno ze o malo nie spowodowal lawiny.Punkt 12 sta zapalono swiatlo i podano sniadanie na ktore skladala sie kawa,pieczywo,maslo cos w postaci nutelli jakies ciasto w niewielkim stopniu przypominajace naszego murzynka.Przewodnicy nie mieli ilitosci dla nie wyspanych oczu i co raz nas poganiali abysmy jak najszybciej byli gotowi.Jeden z Francuzow zachorowal na wysokosciowke juz w schronisku wiec niestety musial zostac w lozku i na tym jego przygoda z szesciotysiecznikiem sie zakonczyla.Z gorami na takiej wysokosci nie ma zartowz reszta nie tylko na takiej.
Poczatkowo szlismy 45 minut po kamieniach tak luznych ze wykrecalismy sobie kolana i kostki.Gdy doszlismy do sniegu kazano zalozyc nam raki na buty,przewodnik przypia nas do siebie lina ,wcisna czekan w reke i wio.Szlismy caly czas pod gore co raz przeskakujac pekniecia w lodowcu krore jak sie okazaly mialy nawet po kilkanascie metrow glebokosci. Im wyzej wchodzilismy robilo sie coraz zimniej i stromiej co wcale nie ulatwialo nam wspinaczki.Szlismy gesiego nie mowiac za wiele bo przy takim wysilku to nie wskazane.Co raz tylko slyszelismy jak ktos z przodu lub z tylu prosil przewodnika o zwolnienie tepa lub najzwyczajnie zatrzymywano sie aby uspokoic oddech.Jak naz zapewniano w agencji Lodowiec Huyana Potosi jest latwy z punktu technicznego i kazdy jest w stanie to zrobic.jak sie pozniej okazalo nie kazdy bo tylko z naszej grupy 5 ludzi odpadlo w polowie drogi i przewodnicy musieli odprowadzic ich z powrotem do schroniska. Glownym powodem jest oczywiscie choroba wysokosciowa ktora potrawi zamienic czlowieka w warzywo i jezeli sie szybko nie zejdzie na dol moze doprowadzic nawet do zgonu. Gdy osiagnelismy 5500 , zaczela nas bolec glowa wiec ratowalismy sie czekolada .lisciami koki.Pomagalo to na chwile ale i tak meczylo to nas az do samego konca. Im wyzej tym zaczelo robic sie trudniej.Musielismy uzywac czekanow i lin oraz wszystkich miesni aby pokonywac kolejny odcinek.Przeciskalismy sie przez waskie drozki wyzlobione w lodze oraz caly czas kontrolowalismy napiecie liny tak aby miec nad soba kontrole w razie pozlizgu.Z wzgledu na to ze na szczyt idzie sie tylko i wylacznie w nocy( a to dla tego ze w dzien lod bylby zbyt ruchomy)nalezy caly czas uwazac i patrzec pod nogi i kierowac swiatlo w odpowiednie miejsce tak aby nie zrobic sobie kzywdy.Gdy juz zaczelo switac bylismy juz na wysokosci 6030 metrow.Slonce po woli szykowalo sie do wschodu a my resztkami sil wspinalismy sie na szczyt. Gdy juz nasze obie stopy staly na wierzcholku slonce zaszczycilo nas swoja obecnoscia co przez chwile pozwolilo nam zapomniec o zmeczeniu.Na samej gorze mozna przebywac zaledwie kilka minut po to aby zrobic zdjecie i nalezy szybko schodzic w dol tak aby nie isc pozniej po topniejacym lodzie gdyz to jest naprawde niebezpieczne.Idac w dzien dopiero widac glebokosc szczelin i pekniec i napawde w nie ktoruch momentach mozna siusiu zrobic. W dodatku slonce juz ok 8 zaczyna swiecic tak mocno ze bez super ciemnych okularow niemal ze mozna oslepnac.Zejscie na dol trwa ok dwoch godzin i pozera ogromne ilosci energi.Lacznie z wejsciem na gore wyprawa taka trwa ok 9-10 godzin i jest to powazny wyczyn dla ciala i umyslu. Nie jest to wcale latwe a swiadczy o tym fakt ze co najmniej trzy na 10 osob nie wchodzi na szczyt. Nam sie udalo ale radze wam sie do tego przygotowac. Przed takim wejsciem sprobujcie pobyc troche w gorach na co najmniej 4000 tysiacach zeby dobrze sie zaklimatyzowac i pocwiczyc oddech oraz miesnie.Podczas wspinaczki mowcie przewodnikowi o tym jak sie czujecie jezeli jest cos nie tak typu mocny bol glowy,zabrzenia sluchu,jakies omamy wrokowe nalezy natychmiast przerwac wspinaczke i poczekac az wszystko wroci do normy a jezeli objawy sie nasilaja nalezy szybko zejsc nizej bo moze to sie skonczyc na prawde zle. Moim zdaniem taka wysokosc nie jest dla kazdego i jezeli nie czujecie sie na silach nie robcie nic na na przekor bo stracic mozecie nie tylko pieniadze.
Bylo bardzo ciezko ale jak jeszcze kiedys bedzie okazja chetnie powtorzyl bym to jeszczze raz oczywiscie na wyzszej gorze hahha.Adios